Arkady Fiedler podróżując Fiatem 126p pokonał Europę, Afrykę oraz Azję. To nie koniec jego samochodowych przygód. Już wkrótce zasiądzie za kierownicą elektrycznego samochodu i na trasie wiodącej z Kapsztadu do Europu zmierzy się nie tylko z brakiem dobrych dróg, ale również utrudnionym dostępem do energii elektrycznej. Wczoraj Arkady wraz z Albertem Wójtowiczem wyleciał do Kapsztadu. Zapraszamy na wywiad z Arkadym Fiedlerem udzielonym tuż przed wylotem.
Przed Tobą nowa wyprawa, ale tym razem nie pojedziesz na nią Fiatem 126p?
Zgadza się. Zamierzam przejechać Afrykę samochodem elektrycznym jadąc z południa na północ. Można śmiało powiedzieć, że będzie to podróż pionierska w swoim charakterze, a co za tym idzie niełatwa do zrealizowania. Plan jest prosty – zasiądę za kierownicą samochodu w stu procentach elektrycznego i spróbuję dojechać do celu. Projekt nazwałem ELECTRIC EXPLORER AFRICAN CHALLENGE, a jego celem będzie sam przejazd samochodem elektrycznym przez kontynent. Tym razem nie będzie mi towarzyszyła ekipa filmowa i drugi samochód. Będziemy tylko ja i Albert Wójtowicz, który jechał ze mną przez Afrykę i Azję, a którego zadaniem będzie dokumentowanie ekspedycji fotograficznie i filmowo.
Wspomniałeś, że to będzie pionierska podróż…
Będę podróżował z Kapsztadu do Europy jadąc wzdłuż Afryki Zachodniej. Bohaterem mojej podróży jest seryjny, bez żadnych przeróbek czy udoskonaleń, Nissan Leaf pierwszej generacji. Nie będzie to jednak pierwszy egzemplarz samochodu z takim napędem na afrykańskich drogach. Takie auta można spotkać już w Republice Południowej Afryki. Warto również dodać, że specjalnie przerobiony przez firmę Venturi - Citroen o takim napędzie przemierzył 5000 km i 5 afrykańskich krajów kilka lat temu. Natomiast żaden samochód elektryczny nie przejechał jeszcze całego afrykańskiego kontynentu. Mam więc okazję dokonać tego jako pierwszy.
Dlaczego postanowiłeś jechać w tę podróż samochodem elektrycznym?
Pierwszy kontakt z samochodami elektrycznymi miałem w 2011 roku. Mieszkałem wtedy w Wielkiej Brytanii i w tym okresie elektryczna mobilność bardzo szybko się tam rozwijała. Jestem wielkim fanem klasycznej motoryzacji, ale trzeba wziąć pod uwagę również to, że alternatywne dzisiaj źródła zasilania będą musiały w najbliższym czasie zastąpić te tradycyjne. Moją podróżą chciałbym przybliżyć świat elektrycznej motoryzacji, pokazać, że pomimo obaw można podróżować samochodem bardziej ekologicznym, nie emitującym tyle zanieczyszczeń do środowiska, co silnik spalinowy. Zależy mi też aby pokazać, że bardzo dużo w gruncie rzeczy zależy od nas samych - jednostek. Robiąc coś co może nam się wydawać trudne czasem niemożliwe do zrobienia z odpowiednim nastawieniem i determinacją będziemy wstanie zrealizować. Kusi mnie pionierski charakter tej podróży i chęć sprawdzenia jak poradzi sobie tego typu pojazd w warunkach tak trudnej podróży oraz jak ja zdam egzamin szukając prądu do naładowania jego baterii.
Większy – w porównaniu z Maluchem – samochód, to większa wygoda?
Fiat 126p był podczas moich dotychczasowych podróży zapełniony częściami zamiennymi. W przypadku Nissana Leafa nie będę brał w podróż żadnych podzespołów, może ewentualnie jakieś drobiazgi typu łożysko lub elementy zawieszenia. Przestrzeń rzeczywiście będę miał większą, ale z drugiej strony będę miał pasażera.
Czy uznajesz się za osobę, która w jakiś sposób przeciera szlaki ku elektrycznej mobilności?
Samochody elektryczne są niewątpliwie przyszłością motoryzacji. Dzisiejsi kierowcy tych pojazdów są swego rodzaju współczesnymi odkrywcami, pionierami przyczyniając się do rozwoju czystej motoryzacji. Im więcej będzie ich jeździło po drogach świata, tym czystszym i zdrowszym powietrzem będziemy oddychali. Jestem przekonany, że już wkrótce wielu ludzi weźmie pod uwagę zakup takiego pojazdu. Chciałbym, żeby moja podróż choć trochę przyczyniła się do tego, jak postrzegamy świat, i jaki wpływ na niego mają nasze działania, chociażby wybór środka transportu w przyszłości.
Przewidujesz jakieś potencjalne trudności związane z ładowaniem takiego samochodu?
Rzeczywiście, jednym z największych wyzwań będzie ładowanie baterii. Prądu będę szukać prawie jak wody na pustyni. Zaplanowałem dzienny przebieg na poziomie około 150 km. Założyłem również – bardzo optymistycznie, że podróż jest możliwa do zrealizowania. Oczywiście nie mogę liczyć na stacje szybkiego ładowania i będę musiał napełniać baterie samochodu z domowych instalacji. Będę więc liczył na pomoc życzliwych i spontanicznie poznanych ludzi, bez ich pomocy nie będę w stanie dojechać do celu. Na liście miejsc, oprócz domów mieszkańców Afryki w których będę mógł potencjalnie naładować baterię znajdują się również np. hotele, stacje benzynowe, a nawet posterunki policji, kościoły i meczety. Na szczęście prąd w Afryce jest dostępny. Problemem może być brak odpowiednio dobrej jakości gniazdek.
Na którym odcinku podróży możesz napotkać największe trudności?
Początek podróży będzie najłatwiejszy. Afryka Południowa jest dobrze rozwinięta, pierwsze kilka tysięcy kilometrów – aż do Angoli - będzie prowadziło po asfaltowych drogach. Potem zacznie się trudniejsza część podróży. Drogi w Angoli są gorsze, w dużym stopniu szutrowe. Dużym problemem może stać się brak odpowiedniej infrastruktury elektrycznej. Trasa będzie wiodła również przez fragment Republiki Demokratycznej Konga – tam drogi również są złej jakości, dodatkowym utrudnieniem będzie błoto i deszcz. To wyzwanie nie tylko dla podróżnika, ale również dla seryjnego auta elektrycznego, bez napędu na cztery koła i podniesionego zawieszenia.
Wracając do samochodu. Jak wypadły jego pierwsze testy?
Odbyłem po Polsce siedmiodniową podróż. Dzięki temu sporo dowiedziałem się o tym samochodzie. Przede wszystkim jako sobie radzić z jego ładowaniem w warunkach podróży. Przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce, więc nie posiadaliśmy jednej bazy, w której następowałoby ładowanie. Z premedytacją wybraliśmy wschodnią granicę, gdzie nie ma stacji szybkiego ładowania.
Jak wygląda realny zasięg takiego samochodu?
W sumie przejechaliśmy 2514 kilometrów, a baterie były ładowane 16 razy. Ostatniego dnia przejechaliśmy 724 kilometry ładując samochód 3 razy, w tym dwa razy do pełna. Co noc napełnialiśmy baterie ze zwykłych gniazdek udostępnianych przez właścicieli miejsc postojów na nocleg. Czasem ładowaliśmy też po drodze podczas przerw na obiad. W sumie na 16 ładowań tylko 6 było z wykorzystaniem specjalnych ładowarek. W kilku miejscach proszono nas o zapłacenie za udostępnienie gniazdka, a więc koszt przejechania ponad 2500 kilometrów wyniósł 35 zł (trzydzieści pięć złotych – dop. redakcji).