W minioną sobotę w Warszawie i okolicach odbyła się już 57. edycja słynnego Rajdu Barbórka. Wśród najnowszych rajdowych konstrukcji oraz klasyków znalazło się auto, jakiego na odcinkach specjalnych jeszcze nie oglądaliśmy - driftingowy Opel GT z silnikiem z Toyoty Supry. Auto prowadzone przez Pawła Trelę, dwukrotnego mistrza Polski w drifcie, wywołało ogromne zainteresowanie wśród kibiców i wbrew obawom sceptyków dojechało do mety.

 

 Walka o trakcję

„Przez cały tydzień obserwowaliśmy prognozy pogody. Wiedziałem, że jeśli spadnie śnieg, to odpuszczam. Z taką mocą i napędem tylko na tył jazda po śniegu nie miałaby sensu” - mówi Paweł Trela. Samochód słynnego driftera to zmodyfikowany w jego własnym warsztacie roadster - Opel GT z silnikiem 2JZ z Toyoty Supry. Auto w najmocniejszej konfiguracji wytwarza aż 860 KM, ale kierowca może wybrać słabszą mapę silnika, która obniża osiągi motoru do 640 KM.

Niestety nie obyło się bez opadów. Padający od rana deszcz sprawił, że już na pierwszym odcinku kierowca i jego pilot, Arkadiusz Sałaciński, musieli zmagać się z piekielnie śliską nawierzchnią. „Na Modlinie cały czas walczyłem o trakcję. Tył uciekał, a auto nie chciało się odpychać. W takich sytuacjach duża moc staje się tylko przekleństwem. A jechaliśmy na słabszej mapie” - opowiada Trela.

Zadania nie ułatwiała driftingowa konfiguracja samochodu. Przed startem auto zostało zmodyfikowane jedynie w minimalnym stopniu. To celowa strategia - polski drifter chciał w ten sposób sprawdzić, jak profesjonalna konstrukcja do jazdy bokiem sprawdzi się na odcinkach specjalnych. W przeciwieństwie do rajdówek auto dysponowało dyferencjałem stale spiętym na 100% oraz układem kierowniczym pozbawionym systemu kompensacji Ackermana.

„Ten układ ułatwia pokonywanie zakrętów sprawiając, że wewnętrzne koło, które pokonuje nieco ciaśniejszy łuk skręca mocniej, niż zewnętrzne. Znajdziemy go we wszystkich samochodach, od osobowych po wyścigowe i rajdowe. Jednak w autach do driftu, które wszystkie zakręty pokonują w poślizgu i na dodatek z kołami skręconymi w przeciwną stronę do kierunku łuku, go usuwamy. Brak systemu Ackermana w czasie jazdy innej niż w drifcie wywołuje podsterowność i utrudnia prowadzenie auta” - tłumaczy kierowca i konstruktor z pewnością najbardziej nietypowego auta na tegorocznym Rajdzie Barbórka.

Drift na bemowskim szutrze

Po dwóch próbach w podwarszawskim Modlinie kierowców czekała ponad 30-kilometrowa podróż na kolejne odcinki na Bemowie. Załoga przewidziała na trasie tankowanie, ale z trudem dojechała do ustalonego punktu. „Zaraz za Modlinem wydziałem na wskaźniku, że nie mamy już paliwa. Wrzuciłem najwyższy bieg i tocząc się za jakimś autobusem na drodze ekspresowej dotarliśmy do stacji. W tym samym miejscu tankowaliśmy przed odcinkami w Modlinie, ale opróżnienie 30-litrowego zbiornika przy takiej mocy zajmuje chwilę” - mówi słynny drifter.

Na OS3 i OS4 na warszawskim Bemowie na załogę czekały kolejne wyzwania i jeszcze więcej kibiców. Driftingowy Opel GT musiał zmierzyć się tutaj ze słynną hopą na mostku oraz szutrowym fragmentem trasy. Oba odcinki udało się pokonać, ale nie bez przygód. „Pod koniec pierwszej próby na Bemowie auto zaczęło gasnąć. Cudem dojechaliśmy do lotnej mety, a dalej samochód trzeba było zepchnąć. Okazało się, że gdzieś na wybojach poluzowała się klema na akumulatorze. Szybko ją poprawiliśmy, ale niestety dostaliśmy 30-sekundową karę za spóźnienie na następny punkt kontroli czasu” - relacjonuje Paweł Trela.

Drugi odcinek na Bemowie załoga przejechała już bez problemów technicznych. Plujący ogniem z wydechu Opel GT zwrócił uwagę komentatorów, a także wywołał spory entuzjazm wśród kibiców.

Prawdziwy pokaz na Służewcu

Z biegiem czasu deszcz ustał, a nawierzchnia zaczęła przesychać. Dwa ostatnie odcinki w okolicach toru wyścigów konnych na Służewcu Trela mógł pokonać w dużo lepszych warunkach, prezentując swoje umiejętności i osiągi auta. „Na Służewcu rozwinęliśmy skrzydła. Co prawda nie było jeszcze zupełnie sucho, ale jechało się dużo lepiej. Ponad 150 na liczniku, sporo szykan i ciasne bramy - świetnie się tutaj bawiliśmy. I gdyby takie warunki były przez cały dzień, to z pewnością skończylibyśmy na wyższej pozycji. Ale nie mogę narzekać, bo jadąc takim autem na rajd i do tego w grudniu dobrze wiedziałem, co mnie czeka” - dodaje jeden z najlepszych drifterów w Europie.

Start Pawła Treli i Arkadiusza Sałacińskiego był historycznym wydarzeniem. Jako pierwsi w historii polskiego motorsportu wystartowali bowiem profesjonalnym samochodem driftingowym w oficjalnym rajdzie. Dla obu zawodników nie był to jednak debiut na odcinkach specjalnych. Trela, zanim stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych drifterów na Starym Kontynencie, z sukcesami startował w rajdach, zdobywając m.in. Puchar Polski Automobilklubów i Klubów. A Sałaciński jest na co dzień pilotem Michała Horodeńskiego, którego w ubiegłym sezonie wspomógł w zdobyciu mistrzostwa Polski w kategorii Youngtimerów Historycznych Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski. Rywalizuje także w Wyścigowych Samochodowych Mistrzostwach Polski.

„Cieszę się, że dojechaliśmy na metę, a auto - praktycznie niedostosowane do takiej rywalizacji - dało radę. Dziękuję Arkowi za pilotowanie, całemu mojemu zespołowi za pomoc w przygotowaniu samochodu i wsparcie w czasie rajdu, a także przyjaciołom i kibicom na odcinkach za doping. Nie spodziewałem się aż tak ciepłego przyjęcia” - podsumowuje swoją nietypową przygodę Paweł Trela.