Po wyprawach na Węgry i Łotwę rywalizacja w ramach międzynarodowej serii Drift Masters European Championship powróciła do Polski. W czasie rundy rozgrywanej w ostatni weekend w Toruniu świetną formę pokazał Paweł Trela. Dwukrotny Driftingowy Mistrz Polski był w tej rundzie najlepszym zawodnikiem z Polski, kończąc zawody na drugim miejscu podium, a dzień wcześniej zajmując trzecie miejsce w kwalifikacjach. 

 

Drifting na stadionie

Czwartą rundę sezonu 2018 Drift Masters European Championship rozegrano w scenerii dosyć nietypowej dla driftingowej rywalizacji, bo na stadionie żużlowym. Jednak toruńska Motoarena od paru lat regularnie jest miejscem, które gości auta jeżdżące w kontrolowanym poślizgu. Również w tym roku na jej płycie specjalnie na kilka dni zbudowano ciasny, otoczony betonowymi bandami i przypominający kształtem ósemkę asfaltowy tor, który nie wybacza błędów. O tym, jak bezwzględna jest to trasa, przekonało się w ten weekend wielu zawodników. Piątkowe treningi i kwalifikacje oraz sobotnie zawody były często przerywane, by służby mogły zwieźć z toru uszkodzone samochody i uporządkować trasę.

Trela świetny w kwalifikacjach

Do kwalifikacji przystąpiło 43 zawodników. Każdy z nich miał dwa punktowane przejazdy, zaś o ostatecznym wyniku decydował najlepszy z nich. Świetny wynik uzyskał Paweł Trela, chociaż wcześniej dostarczył kibicom i swojemu zespołowi sporą dawkę adrenaliny. „Do pierwszego przejazdu kwalifikacyjnego przyłożyłem się nawet za bardzo. Chciałem jak najlepiej przykleić się do bandy i na wejściu w pierwszy zakręt lekko zahaczyłem o otaczające ją opony, co wytrąciło mnie z dobrej linii jazdy. Obyło się bez błędu zerowego, ale wynik niecałych 58 punktów nie dawał mi miejsca w finałach. Drugi przejazd był więc dla mnie walką o być albo nie być. Tym razem poszło gładko. Na pewno bardzo pomógł mi przy tym trening na symulatorze, od którego na kilka tygodni przez zawodami może oderwać mnie tylko praca. Na pewno to dało mi sporo pewności przed drugim przejazdem kwali” – mówi Trela, który zdobył 92 punkty, czyli trzecie miejsce w piątkowych kwalifikacjach i był najwyżej sklasyfikowanym polskim drifterem tego dnia.

Serwis w terenie

Chociaż świetny przejazd kwalifikacyjny tego nie pokazał, zwykle 800-konny Opel GT Pawła Treli nie prezentował pierwszego dnia zawodów szczytowych osiągów. Na szczęście przed sobotnimi finałami konstruktor i jego ekipa opanowali sytuację. „Przez zbyt wysoką temperaturę w układzie dolotowym silnika trochę brakowało mocy. Pogoda przy tym nie pomagała. Poprawiliśmy układ natryskujący wodę na intercooler, ale głównym sprawcą była turbosprężarka, którą wieczorem wymieniliśmy. Zadziałało. Już w czasie pierwszego przejazdu treningowego przed zawodami wiedziałem, że to jest to. Prawdziwe przebudzenie mocy” – żartuje Trela, przez kibiców zwany Trollem.

„Każda para jak finał”

Chociaż Paweł Trela prezentował w ten weekend wysoką formę, droga na drugie miejsce podium wcale nie była dla niego łatwa. „Każda para była jak finał. Z resztą ostatni zawodnik w kwalifikacjach miał ponad 70 punktów. To pokazuje, jak wysoki poziom prezentowali wszyscy moi rywale. Walka była naprawdę ostra” – mówi.

W Top 32 Trela pokonał najlepszego brytyjskiego driftera ubiegłego sezonu, Matta Cartera. W najlepszej szesnastce z Trollem zmierzył się rodak, Paweł Grosz. Po pokonaniu wicemistrza polskiej ligi Drift Open Trela stanął do pojedynku z Joe Hountondjim. Podobnie jak w zeszłym roku w finałowym przejeździe na Nürburgringu, i tym razem reprezentant ekipy RedBull Drift Brothers musiał uznać wyższość polskiego driftera. W najlepszej czwórce Paweł Trela trafił na dobrego znajomego, Kubę Przygońskiego. Pierwszy pojedynek z aktualnym Driftingowym Mistrzem Polski był na tyle wyrównany, że konieczna była dogrywka. Ostatecznie to Troll okazał się lepszy i trafił do wielkiego finału.    

Walka na 120 procent – Trela vs Deane

W finale na Pawła Trelę czekał Irlandczyk James Deane, aktualny zwycięzca najbardziej prestiżowej ligi driftingowej na świecie – Formula Drift. Tym razem Trela musiał uznać wyższość rywala, a w zasadzie bandy z opon. „James to obecnie chyba najlepszy drifter na świecie. Wiedziałem, że z nim muszę pojechać na 120 procent. W pierwszym przejeździe trzymałem się blisko i nie dawałem mu uciec. W drugim jechałem najszybciej i najszerzej jak się dało i niestety trochę przesadziłem z prędkością na wejściu w ostatni łuk. Tył mojego driftowozu spotkał się z bandą z opon, auto obróciło i ułamek sekundy później uderzyłem również przodem. Na szczęście Jamesowi udało się uniknąć poważnego zderzenia ze mną, a mój MayBug, chociaż wygląda na dosyć zmęczonego, nie uległ dużym uszkodzeniom” – mówi Trela, który zaraz po tym szalonym przejeździe stanął na drugim stopniu podium i urządził Irlandczykowi porządny prysznic z szampana.

Kierunek: Niemcy

„To był naprawdę szalony weekend. Przede wszystkim muszę podziękować mojej ekipie za wielkie wsparcie i jak zawsze profesjonalną pomoc w przygotowaniu do zawodów. Wszyscy spisali się na medal. Na wielkie podziękowania zasługują również kibice, którzy świetnie mnie dopingowali. Teraz łatam ubytki w nadwoziu i widzimy się na Hockenheimring!” – zaprasza na następną rundę Drift Masters Paweł Trela.