Miała 13 lat, gdy zaczęła przygodę ze spotem samochodowym. Startowała w KJS-ach, gdy skończyła „osiemnastkę” - wystartowała w Pucharze Kia Picanto. Dziś jest już doświadczonym kierowcą rajdowym i wyścigowym, z głową pełną marzeń. Największe sukcesy odnosi w rajdach cross-country i – jak mówi – w nich czuje się najlepiej. Zdobyła m. in. drugie miejsce w Pucharze Świata. Z dobrym wynikiem ukończyła właśnie kolejną rundę Mistrzostw Polski, a przed nią największe w życiu wyzwanie. U progu wielkiej zmiany – rozmawialiśmy z nią o rajdach, pieniądzach, kobietach i facetach oraz o Dakarze.

- Opowiedz o ostatnim rajdzie w którym startowałaś.

- Baja Czarne, to była IV runda Mistrzostw Polski w rajdach terenowych. Tych rund mamy w tym roku aż osiem. To był krótki rajd, niewiele punktów do zdobycia. Dwudniowa impreza. Pierwszego dnia prolog, następnie 2 OS-y, długości ok. 65 km. Niewiele jazdy, ale cenię sobie ten rajd, uważam że ma potencjał. Liczę tylko, że w przyszłym roku uda się go wydłużyć i będzie to trzydniowa impreza. Trasy były idealnie przygotowane i bardzo szybkie. Trochę piachu, dużo zakrętów, wszystko czego może chcieć kierowca cross-country.

- Jak się spisywał samochód?

- O dziwo, idealnie. Po ostatnim rajdzie, Baja Carpathia na 3 OS-ie mieliśmy problemy z reduktorem i przednim wałem. Problemy techniczne zmusiły nas do wycofania się z tamtego rajdu, dalsza rywalizacja kompletnie nie miała sensu. Niesmak pozostał, liczyliśmy że tym razem nic się nie wydarzy i tak się stało. Z samochodem nie było żadnych problemów. Musimy jeszcze tylko popracować nad zawieszeniem, sporo można poprawić.

- Jak zatem podsumowujesz Baja Czarne?

- Zajęłam trzecie miejsce, cel został osiągnięty. Pierwszy dzień - prolog, tu nie mogę się pochwalić wynikiem, piąte miejsce. Bywało lepiej, ale wkradło się kilka błędów. Pierwszy odcinek - niestety, za dużo błędów. To spowodowało, że na kolejnym jechałam w tumanach kurzu. Parę razy miałam „sklejenia” z drzewami, ponieważ nic nie widziałam, a chciałam utrzymać tempo, aby zawodnik przede mną mi nie odskoczył. Niestety, nie zjechał z drogi, więc 10 km jechałam w totalnym kurzu. To konsekwencja zbyt wolno pokonanego pierwszego odcinka, ale się udało. Dowiozłam trzecie miejsce, są punkty i z tego jesteśmy zadowoleni. Kolejny rajd już wkrótce w Warszawie.

- Opowiedz nam o swoim samochodzie.

- Jeżdżę Mitsubishi Pajero. Wiele osób myśli, że skoro to rajdówka, musi mieć niesamowitą moc. Klasa T2 w której startuję - to na dobrą sprawę, samochody produkcyjne. Niewiele możemy w nich udoskonalać i zmieniać. Na pierwszy rzut oka wygląda jak seryjny. Pod maską Diesel, silnik 3.2 o mocy ok. 250 KM i ok. 550 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Mamy zwężkę, która powoduje, że nie możemy dodawać mocy. Zmian w silniku możemy dokonywać jedynie za pomocą komputera. Inne jest zawieszenie. Na seryjnym samochód przejechałby takim tempem może ok. 20 km. Dlatego, oprócz głównych amortyzatorów są dwa pomocnicze, które powodują, że zdecydowanie lepiej się prowadzi. Skrzynia biegów jest seryjna, do tego klatka i systemy gaśnicze oraz bak o pojemności ok. 380 l. To samochód zbudowany na Dakar, mamy w środku kompresor. Te elementy dodają nam niestety kilogramów. Samochód waży powyżej 2 ton, ok. 2100 - 2200 kg - w zależności od ilości paliwa. Jak na polskie warunki jest ciężki, był przygotowywany do maratonów, gdzie odcinki są zdecydowanie dłuższe. Większe pole do popisu dają samochody klasy T1. Mają niewiele wspólnego z seryjnymi i można w nich dużo zmieniać. Są lżejsze, mogą być zbudowane np. z włókna węglowego. Natomiast T2 to właściwie samochody seryjne. Nie możemy w nich zmienić nawet zderzaków, ani stosować lekkich szyb z pleksi.

- Jakie masz plany na resztę sezonu?

- Startów jest sporo, treningów również. Będziemy jechać cały cykl Mistrzostw Polski, ale w głowie mam Dakar. Muszę powiedzieć, że zbliżamy się do tego celu coraz większymi krokami. Nie chcę zapeszyć i mówić, że na pewno uda się w tym roku pojechać. We wrześniu mam jechać do Dubaju i spędzić dużo czasu na pustyni, doskonaląc swoje umiejętności. U nas nie ma takich warunków. To będzie wisienka na torcie. Upragniony, wymarzony start w rajdzie Dakar. Mam nadzieję, że to marzenie się spełni.

- Co jeszcze stoi na przeszkodzie do spełnienia tych marzeń?

- Budżet. Niestety, pieniądze są naprawdę spore. Jest o tyle dobrze, że brakuje nam zaledwie ok. 10 proc. budżetu. To ostanie miesiące, by go spiąć. Trwa poszukiwanie partnerów do współpracy, którzy chcieliby do nas dołączyć. Bez sponsorów, którzy mi pomagają, ciężko ruszyć z miejsca. Startowałam w Mistrzostwach Polski, a nie w zagranicznych imprezach, ponieważ mnie na to nie stać. To bardzo drogi sport. Szukam kolejnych firm, które zechcą mnie wesprzeć - a ja postaram się zrobić wszystko, by jak najlepiej je zareklamować.

- Jakim autem pojedziesz w Dakarze?

- Marzy mi się T1. Bierzemy pod uwagę dwie możliwości: T1 albo T2. Na razie nie chcę zdradzać marki. T1 byłoby lepsze, bo warunki na Dakarze są bardzo trudne, a w tej klasie samochód ma większą moc. Łatwiej się prowadzi, zwłaszcza w tak wymagającym terenie, jak pustynia. Z pewnością wolałabym jechać mocniejszym samochodem, który ułatwi mi sprawę. Żaden Polak w tym rajdzie - za kierownicą auta klasy T2 - jeszcze nie stratował. Może się okazać, że ja będę pierwsza (śmiech).

- Spróbuję zgadnąć. Będzie to Mitsubishi, Mini lub Toyota?

- Żaden z nich. Budżety są w ich przypadku o wiele większe. Mini to koszt rzędu 4 mln zł, by wystartować. To bardzo duże pieniądze. Myślę, że na pierwszy Dakar warto pojechać z mniejszym budżetem i sprawdzić, jak będzie. Nie mogę zakładać, że od razu zajmę wysokie miejsce. To jest po prostu niemożliwe. Nawet, by znaleźć się w pierwszej dziesiątce. Jeśli uda mi się pojechać ten najbliższy Dakar, w kolejnych będę walczyć o to, by startować bardziej profesjonalnym samochodem. Zdecydowanie lepiej będę wtedy mogła wykorzystać jego możliwości.

- A zatem, które miejsce chciałabyś zająć?

- Zmieścić się w granicach pierwszej dwudziestki. To byłby naprawdę niesamowity sukces.

- Twoja przygoda z motorsportem nie jest dziełem przypadku.

- Jeździł mój dziadek, Mieczysław Podkalicki. Jeździł mój tata, Mariusz - wielokrotny Mistrz Polski w wyścigach samochodowych. Ja również swoje pierwsze kroki stawiałam w wyścigach. Miłością do motorsportu zaraziłam się od nich. To rodzinna tradycja.

- Próbowałaś odnaleźć się w różnych dyscyplinach. Jeździłaś w wyścigach, m. in. Kia Picanto Cup, a także w rajdach. Dlaczego wybór padł ostatecznie na cross-country?

- To po części wynik braku możliwości w wyścigach. Nie chciałam kontynuować jazdy w pucharze Kia Picanto. To genialne miejsce dla młodych kierowców, ale potem trzeba zrobić krok naprzód i iść dalej. Serii wyścigowych było coraz mniej, straciły w Polsce popularność. Trudno było uzbierać budżet. Poza tym, miałam dużo wypadków i mało który wyścig kończyłam. Nie wszyscy radzili sobie z tym, że jestem kobietą, a jeżdżę wysoko. Każdy wyścig był więc loterią - dojadę, a może znów dostanę od kogoś „strzała”? To mnie zniechęciło. Jeździłam coraz wolniej. Sponsorzy też nie byli zadowoleni. Spróbowałam więc rajdów - w tym terenowych. Okazało się, że lepiej jest kiedy sama walczę z czasem i swoimi emocjami, niż na torze - choć na początku naprawdę byłam dobra. Pierwszy wyścig, który pojechałam w Mistrzostwach Polski - w 2006 roku, w ramach Kia Picanto Cup - zakończył się rewelacyjnie. Na 60 startujących zajęłam 4. miejsce. Po każdym treningu byłam zawsze w pierwszej trójce lub czwórce. Teraz skoncentrowana jestem tylko na rajdach terenowych, mam niesamowitą frajdę z jazdy i są tego efekty. To budujące. Nakręca mnie do tego, by więcej trenować. Z drugiej strony, nie wszystko jest zależne od nas, czasami osiągnięcie sukcesu uniemożliwiają problemy techniczne.

- Wyścigi i rajdy to balansowanie na krawędzi. Jaki był twój najgorszy „dzwon”?

- Było ich wiele i choć czasami samochód szedł po nich do kasacji, ja wychodziłam prawie bez szwanku. Czasami z kołnierzem ortopedycznym. Najpoważniejszy wypadek miałam trzy lata temu, na rajdzie Baja Carpathia, kiedy przy dużej prędkości została mi w rękach źle przykręcona kierownica. Po prostu, odpadła. To, że się odkręciła czułam zdecydowanie wcześniej, ale wygrywaliśmy odcinek. Sądziłam, że uda mi się utrzymać ją do końca. Kiedy to się stało, do mety odcinka brakowało 2 km. Mocno uderzyliśmy w drzewo. W ubiegłym roku zaliczyłam kilka dachów. To taki sport. Dużo emocji i dużo się dzieje (śmiech). Staram się o tym nie myśleć. Nie oglądam żadnych filmów z wypadkami na youtubie. Nie jestem w stanie, to źle działa na moją psychikę. Nie myślę o tym, jadę i robię swoje. Staram się popełniać jak najmniej błędów, aby do takiej sytuacji nie dopuścić.

- Boisz się, gdy pędzisz po wertepach przez odcinek specjalny?

- Oczywiście, że tak. Bardzo często, ale wiem że nie mogę odpuścić. Dlatego rajdy to nie tylko walka z czasem, ale również ze sobą. Zwłaszcza, kiedy blisko są drzewa i jest bardzo wąsko, do tego trasa jest kompletnie nieznana. Oczywiście, pilot dysponuje roadbookiem, przygotowanym przez organizatorów, ale u nas nie ma wcześniejszych objazdów i zapoznania z trasą, jak w rajdach płaskich. Trasa nie jest „oczytana”, dlatego nie brakuje sytuacji, gdy idziemy pełnym ogniem, a nagle pojawia się niespodziewana przeszkoda. To normalne, że człowiek się boi, ale ja to bardzo lubię. Potem jest satysfakcja, że pomimo strachu, pojechałam naprawdę szybko - a inni zdecydowanie wolniej. To cieszy.

- Będziesz drugą Polką w historii Dakaru?

- Pierwsza była czternaście lat temu Martyna Wojciechowska. W cross-country nie ma wielu kobiet. Kiedy jeździmy na zawody Pucharu Świata - na ogół jestem jedyną, która startuje. To dyscyplina sportu niezbyt lubiana przez kobiety. Zdecydowanie więcej ich jest w wyścigach i drifcie. W rajdach płaskich i cross-country praktycznie w ogóle. W ubiegłym roku żadna kobieta nie startowała za kierownicą samochodu. Zdarzają się za to zawodniczki na quadach i motocyklach.

- W historii motorsportu było jednak kilka znanych kobiet. Która z nich imponuje Ci najbardziej?

- Oczywiście, Jutta Kleinschidt. Wygrała w 2001 roku rajd Dakar. Była pierwsza na wielu odcinkach, to ogromy sukces, który pokazuje że kobiety naprawdę potrafią i są w stanie rywalizować na równi z mężczyznami. Druga to Michele Mouton, ikona światowego motorsportu. One najbardziej się zasłużyły i najwięcej osiągnęły w rajdach. Fajnie byłoby do nich dołączyć i zostać zapamiętaną. To ciężka praca, ale trzeba do tego dążyć. Być najlepszym. Czekam na kobietę w F1, było tyle testów, może w końcu któraś zostanie dopuszczona do tego sportu.

- A Ty? Nie chciałabyś spróbować takiej kariery?

- Na to już dla mnie za późno. Mam swoje lata, choć nie uważam się za starą osobę (śmiech). Zupełnie inaczej musi przebiegać kariera. Ten kierunek trzeba obrać na samym początku. Ja zaczęłam jeździć stosunkowo późno, nie stratowałam w kartingu, a właśnie to jest dobry początek. Potem można przejść np. do formuły Renault. Tam łowi się talenty. To droga w zupełnie innym kierunku. Mam nadzieję, że kiedyś wystartuje jakaś Polka. Musimy czekać na młody talent w kartingu.

- Twoi najwięksi idole w motorsporcie?

- Sebastien Loeb i Nasser Al-Attiyah, który jeździ w rajdach terenowych, WRC i wyścigach. Zawsze z wielkim sukcesem. Ci dwaj kierowcy są niesamowici. Dają sobie radę z każdym samochodem i w każdych warunkach. Zawsze są najlepsi, fenomenalni. Myślę, że mają szósty zmysł, bo pewne rzeczy wydają się niemożliwe. Mówią, że fizyki nie da się oszukać, a oni po prostu to robią. Uwielbiam oglądać ich starty. Z pewnością, zostaną w pamięci na wiele pokoleń.

- Co w byciu zawodniczką i w motorsporcie jest najtrudniejsze? W Polsce to trudne, nie tylko dla kobiet - m. in. ze względu na sponsorów.

- Zdecydowanie. Największym problemem budżet, który nie zawsze się „skleja” tak, jak byśmy tego chcieli. Bywa, że nie zmieniamy opon i jedziemy kolejną imprezę na starych, bo na nowe nas nie stać. Wiele imprez trzeba odpuszczać, również z braku pieniędzy. By osiągnąć sukces i mieć naprawdę dobre przygotowanie, trzeba mieć pokaźny budżet. Nie pochodzę z bogatej rodziny i nigdy nie miałam dużo pieniędzy, a mimo to daleko zaszłam w motorsporcie. Uważam, że jestem w tym dobra. Spełniłam marzenia i jeżdżę, pomimo wszystkich trudności. Kobieta w motorsporcie o wiele bardziej musi udowadniać, że jest dobra i sobie poradzi. Pamiętam swoje początki. Nikt wtedy mnie nie traktował poważnie. Kiedy zawodnik jedzie na końcu, nikt nie zwraca uwagi, gdy jest tam kobieta - wszyscy to podkreślają. Gdy sięgałam po swoje pierwsze zwycięstwa, od razu sprawdzono czy aby na pewno odbyło się to zgodnie z regulaminem. Dopiero kolejne wygrane odcinki i zwycięstwa pokazały, że jestem na równi ze swoimi rywalami. To wszystko zmieniło. Pieniądze odgrywają tu niezwykle ważną rolę. By być doskonałym, trzeba jak najwięcej trenować, praktycznie nie wysiadać z samochodu. Czasami brakuje na to środków.

- Wyścigi i rajdy w Polsce traktuje się po macoszemu. To kraj, w którym stawia się na piłkę nożną, budując chętniej stadiony, niż wyścigowe tory. Z tego zaś wynika niechęć lokalnych władz i sponsorów. Zgadzasz się z taką opinią?

- Tak, ale wpływ na to mają również media, które niechętnie pokazują ten sport. Bardzo mało się o nim mówi, nikt nie zachęca. Najpopularniejsze dyscypliny w naszym kraju to skoki narciarskie i piłka nożna, a motorsport jest bardzo daleko. To widać, choćby po tym, że mamy w Polsce tylko jeden prawdziwy tor wyścigowy. To karygodne. W Niemczech, tuż za naszą granicą, takich obiektów jest mnóstwo. Kiedyś rajdy przyciągały niesamowite rzesze kibiców. Zjeżdżali na nie ludzie z całej Polski. Dziś została garstka najwierniejszych kibiców i mało kto cokolwiek wie o motorsporcie. Kierowców też jest niewielu, bo nie są w stanie zebrać budżetu.

- Dziękuję za rozmowę.

 

Klaudia Podkalicka - kierowca rajdowy i wyścigowy. Zdobywczyni drugiego miejsca w Pucharze Świata podczas rajdu Baja Poland, Wicemistrzyni Adac Logan Cup, najszybsza kobieta w historii pucharu KIA LOTOS RACE. Instruktorka doskonalenia techniki jazdy, dziennikarka, specjalista ds. bezpieczeństwa na drodze.

 

Źródło: ComplexPR